Menu główne
WYPAD ŚWIĘTOKRZYSKI
Ano Świętokrzyski, bo pod Kielce, a dokładnie do hotelu „Przedwiośnie”. Skojarzenie z lekturą owszem, bo i Żeromski grasował kiedyś w tych okolicach.
Zabrali mnie i moją drugą połowę w tą wyprawę dwaj moi znajomi . No pomysł przedni cztery dni w czarującym miejscu, czemu nie. Wyjazd zorganizowany super, bo przecież jeden z moich znajomych, a mój Przyjaciel Sebastian wyssał turystykę z mlekiem Matki.
Zorganizowany tzn. wyjazd samochodzikiem wypożyczonym, bo nikt z nas nie posiada tego dobrodziejstwa XX wieku choć już XXI wiek. Mamy na szczęście wśród nas kogoś kto posiada coś co jest niezbędne, gdy jest samochód czyli prawo jazdy.
I tak cała nasza czwórka wyrusza w trasę. Pogoda piękna, ja jako pilot z mapką w ręku na pierwszym miejscu, a samochód full wypas. Do Kielc jedzie się około 3 godziny więc należy nam się przerwa na wysokości Białobrzegów odwiedzamy zajazd Zodiak. Niestety nie można spożyć nic na dworze, bo tam obsługują dopiero po 1200 , ależ pech, bo jest dopiero 1100.
Seba namówił mnie na drinka i cóż jak było napisane w karcie poprosiłem Panią o „szarlotkę”. Po chwili zorientowałem się, że Pani poszukuje ciastka, podchodzę do Pani by sprostować, że chodzi o drinka nie o ciasto, ale nim zdołałem cokolwiek z siebie wydusić – Pani zasypała mnie informacją że niestety nie ma szarlotki, ale mogę dostać domowego sernika. Ależ było zdziwienie, że o takiej godzinie chodzi mi o drinka.
No cóż Posadówka zakończona czas ruszać dalej w drogę, to prosimy o rachunek. Mój Przyjaciel Sebcio skrupulatnie sprawdza rachunek i co się okazuje są policzone dwie zielone herbatki, które owszem zamówił, ale Pani zapomniała podać. Pani była na tyle miła, że ostentacyjnie okrzyczała swoją koleżankę tak by nam nic nie umknęło, że ta nie zrobiła dla nas herbatek.
Najedzeni choć nie do końca napici (bo herbatek zabrakło) ruszyliśmy więc w dalszą drogę. Przed nami odcinek 23 kilometrów remontowanej drogi nr 7, można by pomyśleć , że to z powodu EURO 2012 choć remont wygląda jakby zaczął się dłużej przed ogłoszeniem tej imprezy.
Zbliżając się do Kielc zdecydowaliśmy się je skrzętnie ominąć i cóż pomyliliśmy drogi, bo dojechaliśmy do końca asfaltu i prosto w las na niesamowitym wzniesieniu. Pomylić warto się było, bo po zawróceniu i wystawieniu nosa z lasu widok był przepiękny.
Dotarliśmy do głównej drogi by tym razem skręcić poprawnie czyli mijając znak naszego hotelu a skręcając tam gdzie drogowskaz wskazuje szamba. Nieźle tam musi być skoro szamba. Dojazd do hotelu to górska wspaniała serpentyna na końcu której góruje hotel „PRZEDWIOŚNIE”.
Hotelik z zewnątrz to nieco pozostałości po którejś tam RP przed tą czwartą. Pozostałość dość widoczna, bo ogrodzenie ma znaki CPN, więc był to ośrodek wypoczynkowy tej firmy. Tak dla tych co nie pamiętają kiedyś każda firma miała swoje ośrodki wypoczynkowe w różnych częściach kraju i na urlop wysyłała tam wszystkich pracowników tak by nie zapomnieli gdzie pracują. Wita nas na parkingu starszy Pan parkingowy wręcza karteczkę i nasz samochodzik może stać do czasu wyjazdu. Wchodzimy do hotelu, z którego Pani zarządzająca stara się zrobić super hotel, dużo pracy jeszcze przed nią, ale jak skończy będzie full wypas.
Ale zanim hotel będzie taki super to piękniejsza część naszej wyprawy (czytaj kobietki) mało nie zemdlały na widok Pana portiera. No cóż muszę przyznać, że Pan przystojny, więc nie dziwiły mnie ich wzdychania. Szczęśliwie dotarliśmy do pokoju 201 choć nieczynna była winda, bo się spsuła.
Pokoik zwykły bez wielkich rarytasów, ale to ma być tylko dach nad głową, więc po co więcej. Widok natomiast z pokoju niesamowity. Góry Świętokrzyskie może niezbyt wysokie, ale i tak piękne. Gdy się jest na wypoczynku to czas leci dwa razy szybciej i zdołaliśmy rzucić rzeczy i już obiadek (zresztą bardzo smaczny), a później czas ruszyć na podbój świata ( tu świat oznacza Kielce). Zwiedziliśmy kawałek gruntu, odwiedziliśmy dwa lokale w tym AZTECK. Super restauracyjka, gdzie obsługiwała nas przemiła Pani i mówię to bez cienia przekory. Pani uraczyła nas kandyzowanymi wisienkami w kolorach czerwonym i niebieskim. Później powrót do hotelu i imprezka urodzinowa z szampanem i tortem, ależ milusio.
Drugi dzień to spotkanie z Panią zarządzającą hotelem, połączone ze zwiedzaniem już odnowionych pokoi, czyli zobaczyliśmy świetlaną przyszłość tego hotelu. Wygląda na to że będzie tam bardzo pięknie.
Później obiadek i start w trasę . Odwiedziliśmy klasztor na Karczówce w Kielcach, później Lidla w którym niegdyś się szkoliłem, a na koniec pojechaliśmy do Jaskini Raj. Zwiedzanie trwało około 30 minut, jaskinia jest przepiękna. Oczywiście jest legenda, że jak na kogoś spadnie kropla to spełni się kiedyś jego życzenie, które sobie pomyśli. I oczywiście spośród 15 osób tylko ja nie dostałem swojej kropelki, a tyle mam życzeń.
Wracając oglądaliśmy sobie wyrobisko po kamieniołomie Kadzielnię, gdzie zrobiono amfiteatr. I aby nie było tak kolorowo dostałem telefon, że czas wracać, bo moi pracownicy s…….. sprawę.
Moi znajomi solidaryzując się ze mną postanowili też wrócić. Wieczór upłynął pod znakiem drinków i bilardu, bo na basen nie chciało nam się wędrować. A zresztą ja i tak tylko taplam się w brodziku, bo pływać mnie nie nauczono.
Powrót rozpoczęliśmy o 11:00, bo po śniadaniu było spotkanie z Panią zarządzającą. Drugie połowy ponownie mdlały, bo znów ten sam Pan na recepcji. Cóż pozostaje cieszyć się, że to słowa, a nie czyny.
I wyruszamy w drogę.
Droga powrotna przez wioski Świętokrzyskie musiała być usłana przystankami, bo Sebastian postanowił kupić wiejski chlebek. Udało się kupić piękny okrągły chlebuś oraz wiejskie wyroby wędliniarskie.
No to czas w drogę i tym razem przystanek na wysokości Białobrzegów tym razem w zajeździe Jagiellońskim, gdzie Pan kelner nie zapomniał nas obsłużyć. Było bardzo miło choć ja musiałem iść do pracy. Dotarłem do pracy 14:00, bo Warszawka, a właściwie wjazd do niej były nieco przykorkowane. Mimo tego, że wypoczynek skrócił się o dwa dni to dla tych widoków i miłego towarzystwa warto było wymknąć się z wielkiego miasta.